• Home
  • Ośrodek
  • Z legendą w tle

Z legendą w tle


Wenecja to legendarne miejsce słynące z pięknych krajobrazów oraz ogromnych bogactw naturalnych, ale skrywa również niejedną tajemnicę. Na szczycie góry sławni wojowie zamku Mikołaja Nałęcza wyzywali się na pojedynki. Miejsce to kryje historię dwóch rycerzy, walczących o sławę, przeklętych i zamienionych w dzikie zwierzęta- łosie.

Wśród okolicznej ludności krążą opowieści przypominające o mrocznych czasach inkwizycji, która w bezwzględny sposób rozprawiała się z adeptkami magii. To właśnie tu, na wzgórzu, które z uwagi na brak zadrzewienia zostało okrzyknięte Łysą Górą, odbywały się sabaty czarownic. Do dnia dzisiejszego miejsce to nazywane jest przez okolicznych mieszkańców Łyską.

Dziś po tych magicznych praktykach nie ma już śladu, a na słynnym czarodziejskim wzniesieniu gdzieniegdzie rosną samotne drzewa. Czasami tylko, gdy zapadnie zmrok, w oknach Przystani Weneckiej odbijają się wesołe błyski, wiatr niesie ze sobą ni to szum drzew, ni to szelest trzciny złudnie przypominający szeptem wypowiadane zaklęcia. W jasne księżycowe noce ukazują się postacie łosi, odprawiających swoje gody.

Warto skorzystać z oferty noclegowo-wypoczynkowej w rejonie Żnina, aby poznać legendy Ziemi Pałuckiej.

„Legenda o Łosiej Górze“

- echo przekleństwa -

Przed wieloma wiekami w warownym zamku Mikołaja Nałęcza w Wenecji, co rok w dzień św. Jana na powitanie lata organizowano huczną zabawę połączoną z turniejem rycerskim. Zjeżdżali się tu wtedy najznamienitsi rycerze z całej ówczesnej Polski, aby wziąć udział w walkach i dać popis swoich umiejętności. Zwycięstwo w turniejach dawało bowiem nie tylko sławę, ale ułatwiało także zdobycie serca wybranej szlachcianki. Jak głosi podanie, bohaterem turniejów w Wenecji przy końcu XIV wieku był Zbylut z Gogółkowa. Był to młodzieniec rosły, silny, zręczny w walce i dlatego ze wszystkich turniejów wychodził zwycięsko. Z czasem, gdy przybyło mu doświadczenia był niezwyciężony. Niestety sława zatarła w nim cechy rycerskie. Stał się zarozumiały i arogancki. Lubił przechwalać się przy każdej okazji, a co gorsza - pogardzał słabszymi. Zdarzało się, że z byle powodu wyzywał na pojedynek goszczących tu rycerzy, aby ich upokorzyć w nierównej walce.

Pewnego łata na turniej rycerski do weneckiego zamku przybył rycerz z dalekiego Śląska. Wieść niosła, że był on również niepokonany w turniejach, ale w przeciwieństwie do Zbyluta cechowała go małomówność i prawość. Nie trwało długo a Kacpra z Cieszyna - bo tak pieczętował się przybysz - polubili inni rycerze, a miejscowe szlachcianki uważały go za wzór cnót rycerskich. Był miłe widziany w każdym towarzystwie. Upokorzony w swojej dumie Zbylut, czując, że nie jest już najważniejszą osobą w zamku, stał się złośliwy i przewrotny. Gdzie mógł, szukał zaczepki i wszczynał bójki. Nienawiścią pałał do Kacpra i gorączkowo obmyśliwał sposób, w jaki mógłby go pokonać i ośmieszyć. Nienawiść Zbyluta do przybysza doszła zenitu, gdy Zuzanna, córka szlachcica z Marcinkowa - a wybranka jego serca - zaczęła okazywać więcej zainteresowania Kacprowi aniżeli jemu. Tego bohater weneckiego zamku nie mógł już znieść. Postanowił jak najszybciej rozprawić się z przybyszem. Zbliżający się turniej był ku temu doskonałą okazją. Będąc najlepszym w szermierce na dwa miecze, zaproponował ten sposób walki w turnieju przekonany, że Kacper mu nie dorówna.

 

Dzień św. Jana nastał pogodny i ciepły. Około godziny dziesiątej dziedziniec zamkowy wypełniony był rycerstwem i dworzanami. Na środku dziedzińca, w kręgu pokrytym żółtym piaskiem, już od godziny zmagali się pierwsi rywale. Zainteresowanie nimi było raczej niewielkie. Wszyscy bowiem z niecierpliwością czekali na walkę Zbyluta z Kacprem - rycerzy, których sława dawno przekroczyła granice regionu. Kilka minut po dziesiątej mistrz ceremonii oznajmił oficjalnie, że nadszedł czas na decydującą walkę dwóch najlepszych z całego turnieju. Towarzyskie rozmowy od razu przycichły, gdy w środku kręgu, przyodziany w błyszczącą zbroję, z dwoma nagimi mieczami w rękach, ukazał się Zbylut. W jego dumnej postawie uwidoczniała się pogarda dla przeciwnika i pewność zwycięstwa. Chwilę później do kręgu wszedł także Kacper, jak zwykle spokojny i skromny. Po rytualnym rzuceniu rękawicy, na znak mistrza, rozpoczęła się bezpardonowa walka. Zbylut z furią rzucił się na rywala, chcąc go od razu obezwładnić i pokonać. Kacper jednak obronił się skutecznie. Gdy po kilku wściekłych atakach przybysz nadal bronił się dzielnie, Zbylut zrozumiał, że nie pokona go w uczciwej walce. Minęła już godzina wyczerpujących zmagań, a ciągle nie było zwycięzcy. Zmęczeni rywale ledwo trzymali się na nogach, ale walczyli równie mężnie i zręcznie. Po dwóch godzinach, gdy potyczka w niczym nie przypominała już turnieju, postanowiono ją przerwać, a rozstrzygniecie przełożyć na następny dzień. Zły i upokorzony Zbylut nie chciał jednak czekać tak długo. Zaraz po południu, w tajemnicy przed resztą rycerstwa, wyzwał Kacpra na udeptaną ziemię, czyli na walkę na śmierć i życie, która miała odbyć się jeszcze tej nocy z dala od zamku.

Na miejsce spotkania wybrano wzniesienie na półwyspie Jeziora Weneckiego. Tak więc w noc świętojańską, przy świetle księżyca, w śmiertelnej walce miało się rozstrzygnąć, kto jest naprawdę niepokonany. Tego dnia noc była wyjątkowo jasna. Księżyc w pełni wysoko wznosił się na niebie, a jego blask odbity od spokojnych wód jeziora jeszcze bardziej oświetlał pagórek. Tuż po północy, na płaskim wierzchołku wzniesienia, ukazały się dwie postacie gotowe do decydującej walki. Ich ciemny zarys wyraźnie zaznaczał się na jasnym tle nieba wyolbrzymiając ich rozmiary. Po chwili, jak rozjuszone bestie, rycerze rzucili się na siebie. Wśród nielicznych widzów tego dramatycznego pojedynku była także Zuzanna. Rozpaczliwie próbowała zapobiec bezsensownemu rozlewowi krwi. Gdy po długim okresie morderczej walki rozstrzygnięcia nadal nie było, a z ran walczących sączyła się krew, dziewczyna nie mogła już dłużej na to patrzeć. Odważnie zbliżyła się do walczących błagając, aby przerwali tę bratobójczą walkę i podali ręce na zgodę. Jednak zacietrzewieni rywale odepchnęli ją gwałtownie, a nawet zranili. Zrozpaczona, ranna i upokorzona szlachcianka nie mogła już zapanować nad sobą. W napadzie histerii głośno przeklinała walczących życząc im, aby zamienili się w dzikie bestie, skoro nie reagują na ludzkie uczucia.

I stało się. Jeszcze nie przebrzmiało echo przekleństwa, a na placu boju nie było już rycerzy, ale dwa duże łosie, które parskając, to spłatały w morderczym zwarciu, to znów rozdzielały swoje poroża. Przerażeni świadkowie, gdy nieco ochłonęli z wrażenia po tym, co widzieli, w pośpiechu opuścili przeklęte miejsce. Równocześnie kończyła się krótka noc świętojańska, a z nastaniem świtu tajemnicze łosie zniknęły w oparach sąsiednich bagien. Odtąd w jasne noce księżycowe widywano walczące na pagórku zwierzęta i słyszano trzask uderzanych rogów.

Po wielu latach, kiedy zamek wenecki stał się już ruiną, pewien kłusownik - Szymon z Godaw - postanowił zapolować na łosie. Wybrał się więc na wzgórze przy pełni księżyca, aby z zasadzki strzelić do jednego z nich. Kiedy nastała północ, usłyszał trzask łamanych gałęzi, a potem ujrzał, jak dwa łosie o rozłożystych rogach majestatycznie wchodziły na szczyt pagórka. Szymon przez moment patrzył na nie z podziwem. Nie chcąc jednak tracić czasu wycelował do najbliższego i strzelił. Rozległ się huk i trafiony łoś upadł na ziemię. Drugi z nich nie od razu zaczął uciekać. Przez moment stał pochylony nad leżącym, jakby w zadumie chciał mu oddać pośmiertne honory. Następnie z wysoko podniesionym łbem oddalił się w kierunku moczarów. Gdy Szymon zbliżył się do swego łupu, zdrętwiał z przerażenia. Na ziemi zamiast zwierza ujrzał martwego rycerza. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało. Przecież nie strzelał do człowieka. Wystraszony, z poczuciem dokonanego zabójstwa, udał się natychmiast do weneckiego proboszcza, aby się wyspowiadać i wszystko dokładnie opowiedzieć. Ten, nie chcąc nadać rozgłosu diabelskim - jak to określił - sztuczkom, kazał potajemnie, jeszcze tej nocy pochować rycerza tuż pod płotem cmentarza, gdyż nie wypadało nieczystego ciała pogrzebać na poświęconym miejscu. O grobie tym poza nimi nie dowiedział się nikt. Szymon przysiągł nie zdradzić tajemnicy. Od tego czasu łosie przestały ukazywać się na półwyspie.

Download Free FREE High-quality Joomla! Designs • Premium Joomla 3 Templates BIGtheme.net